Translate

2015/08/28


Temat, z którym dzisiaj do Was przychodze, z pewnością większości z Was jest już dobrze znany. Jeżeli jednak ktoś jeszcze nie próbował dotąd przygotować w domu jogurt własnej roboty, goraco polecam! Taki jogurt smakuje zupelnie inaczej niz ten ze sklepu, no i naprawdę wiemy, co jemy! Warto wspomnieć, że jogurt jest jednym z niewielu produktów mlecznych o neutralnym ph.

Zanim nauczylam sie przygotowywac taki jogurt tak, aby za każdym razem sie udał, popełniłam po drodze kilka błędów i wówczas zamiast jogurtu otrzymywalam np kwaśny plyn mleczny z glutami:) Myślalam nawet o zakupieniu jogurtownicy ale zniechecala mnie do tego mala pojemnosc takich urządzeń: standardowa pojemnosc jogurtownicy to 1 litr lub kilka kubeczkow o pojemnosci 200ml. Tymczasem u mnie domowy jogurt schodzi jak woda i przygotowuję go najcześciej od razu z 4 litrów mleka:) (taki jogurt moze pozostać w lodówce przynajmniej tydzień). Na szczęście zakup jogurtownicy okazał sie zbyteczny, ponieważ metodą prób i błędów doszlam do takiej perfekcji, ze dziś juz nigdy nie martwie się tym, czy jogurt się uda.  Jezeli wykonacie jogurt dokladnie wedlug instrukcji poniżej, gwarantuje sukces.  Oczywiscie jego smak i konsystencja za każdym razem nieco różnią się między sobą, ale to jest wlaśnie fajne, że za kazdym razem otrzymujemy niespodziankę:) 

Do wykonania domowego jogurtu potrzebujemy mleko oraz kubeczek jogurtu ze sklepu. Jeżeli chodzi o mleko, ja używam zawsze organic i nie próbowałam na innym, jednak podobno może to być każde mleko, z UHT włącznie. Co do jogurtu natomiast, szukamy w sklepie takiego, ktory ma w skladzie tylko mleko oraz bakterie (bakterie muszą posiadać nazwy, nie wystarczy, ze bedzie napisane "zawiera żywe kultury bakterii"). Ja używam proporcji: 2l mleka i kubeczek jogurtu 150ml albo 4l mleka i 300ml jogurtu. (Jogurt ze sklepu bedzie nam potrzebny tylko za pierwszym razem).


Przygotowanie jogurtu:

1. Do garnka wlewamy mleko i mieszajac, aby sie nie przypalilo, podgrzewamy do temperatury 85-95 stopni. Jeżeli nie posiadamy termometru spożywczego, możemy mleko po prostu doprowadzic do wrzenia lub do momentu na chwilę przed wrzeniem. Wtedy zmniejszamy gaz i mieszajac utrzymujemy mleko w tej temperaturze przez około 15-20 min. Zabieg ten ma na celu  denaturację białek.

2. Wyłączamy gaz i schładzamy mleko do temperatury 40-45 stopni (najlepiej wstawić garnek do zlewu z zimna wodą). I znowu, jezeli nie posiadamy termometru (a ja nie używalam go bardzo dlugo i naczyłam sie przygotowywać jogurt bez niego), wówczas ktoś wymyślił taką metodę: wkładamy palec do mleka i jeżeli wytrzymamy najwyżej 10 sekund, po czym mleko zacznie nas parzyć, oznacza to, że uzyskaliśmy właśnie odpowiednią temperaturę. Oczywiście przy takim amatorskim sposobie muszą wystepowac od czasu do czasu błędy pomiaru, jednak sa one naprawdę minimalne. Teraz, gdy posiadam juz termometr, sprawdziłam, i faktycznie, gdy włożę palec do mleka i za kilka sekund zaczyna mnie parzyć, to jest to temperatura ok 45 stopni:)

3. Gdy mleko osiągnie juz pożądaną temperaturę, mieszamy jogurt (ze sklepu lub z poprzedniego przygotowania) z niewielką ilością naszego ciepłego mleka a następnie wlewamy wszystko z powrotem do garnka z mlekiem i energicznie mieszamy aż do uzyskania jednolitej konsystencji.

4. Powstały płyn rozlewamy do ciepłych sloiczkow lub pojemnikow (ja po prostu przelewam je wrzątkiem kilka minut wcześniej).

5. Sloiczki zakręcamy, szybko zawijamy w koc i umieszczamy w uprzednio nieznacznie podgrzanym piekarniku (wlaczam go na krótko przed włożeniem jogurtów na kilka minut). Zapalamy lampke piekarnika i zostawiamy słoiczki na około 10 godzin (najlepiej na całą noc). Gdy rano rozwijam je z koca, sloiczki sa zawsze cieple a jogurt gesty i wspanialy.

6. Pojemniki z jogurtem umieszczamy w lodówce do schłodzenia. Będą one przydatne do spożycia przynajmniej przez tydzień.







Po 10 godzinach:


Jogurt podaję najczęściej z jagodami, truskawkami lub dżemem własnej roboty, ale również sam bez dodatkow jest pyszny:) Czasem wychodzi mocno gęsty, czasem bardziej plynny, kremowy i wlaśnie taki lubię najbardziej:)



2015/08/26


Po raz pierwszy o wodzie strukturyzowanej przeczytalam kilka lat temu w książce Michała Tombaka "Jak żyć długo i zdrowo". Spróbowalam wtedy taką wode kilka razy przygotować, ale ponieważ jest z tym trochę zabawy, szybko się zniechęciłam. Jednak ostatnio znów uslyszałam o wodzie strukturyzowanej przy okazji wykładów Jerzego Zięby i uznałam, ze czas sie temu bliżej przyjrzeć...

W jakim celu strukturyzowac wodę i co to takiego jest? 

Okazuje się, że woda, którą spożywamy, czy to pochodząca z wodociągów i naszego kranu, czy butelkowana w sklepie, jest w dalszym ciągu zanieczyszczona. Nawet przefiltrowana woda wodociągowa w dalszym ciągu zawiera sole metali ciężkich, radio- nukleiny, inne substancje chemiczne aż po trupi jad z pobliskich cmentarzy (tak, wiem, że brzmi to drastycznie:)). Nie należy w żadnym wypadku gotować wody prosto z kranu, zwłaszcza gdy jest ona chlorowana. Chlor podczas gotowania przechodzi w trujący związek - chloroform. Woda przed gotowaniem powinna postać w otwartym naczyniu przynajmniej przez dobę. Jeżeli chodzi o butelkowaną w sklepie, no cóż, nigdy nie możemy mieć pewności, że nie jest to woda z wodociągu:) W UK kilka lat temu głosno było o przypadku sprzedawania ponoć przefiltrowanej wody kranowej jako mineralnej w dwóch popularnych supermaketach.

Jednak oprócz zanieczyszczeń chemicznych woda również posiada tzw brud informacyjny. Poczytałam trochę na ten temat i okazuje się, że woda jest czymś innym, niz dotąd myślałam. Mianowicie posiada ona pamięć. Czegokolwiek dotknie, poznaje tego właściwości i zapisuje je w swojej pamięci. Japoński naukowiec Masaru Emoto przeprowadził wieloletnie badania wody, które wykazały, że woda przechowuje uczucia i stany świadomości. Oddziałują na nią muzyka, emocje, słowo pisane czy mówione. Zauważył on, że czysta woda zamarza tworząc przepiekne struktury, wygladąjące jak gwiazdki płatków śniegu. Tymczasem woda zanieczyszczona po zmarznięciu tworzy chaotyczne struktury. Przeprowadził również bardzo ciekawy eksperyment, podczas którego na części probówek z wodą przyklejono karteczki z dobrymi słowami, jak: "kocham cię", "anioł", "dobroć" itp, natomiast na innych "nienawiść", "Hitler", "diabeł". Okazało się, że woda poddana wpływowi dobrych słów zamarzała tworząc piękne kryształy, tymczasem poddana wpływowi złych słów zamarzała tworząc struktury pełne bałaganu. Podobne rówżnice zauważono poddając wodę wpływowi muzyki Mocarta a heavy metalu. Również niesamowite wyniki uzyskiwano poddając brudną wodę z rzeki oddziaływaniu godzinnej modlitwy.




Cała istota homeopatii oparta jest właśnie na pamięci wody. Leki homeopatyczne czyli rozcieńczone tak bardzo, że średnia liczba cząsteczek leku w dawce jest mniejsza niż 1 działają, ponieważ pamięć wody jest przenoszona na stykające się cząsteczki wody pomimo ich ogromnego rozcieńczenia.

Woda plynąca z górskiej rzeki niesie ze sobą informację dziewiczej przyrody, jednak woda wodociągowa zanim dotrze do naszego domu, przechodzi poprzez sieć rurociągów w ziemi i piwnicach i zapisuje w swojej pamięci mnóstwo negatywów. Na brud informacyjny nie pomogą filtry. Są tylko dwa sposoby na usunięcie z wody brudu informacyjnego: destylacja oraz rozmrażanie lodu. Podczas obu tych procesów brud informacyjny jak i chemiczny są usuwane. Oczyszczoną wodę powinno się jeszcze teraz "ożywić" za pomocą elektroaktywizatora (ale to już inny temat, z którym powrócę do Was wkrótce). Woda żywa posiada ładunek ujemny, odczyn zasadowy i jest pełna życiodajnych antyoksydantów, w przeciwieństwie do kranowej, martwej, o ph kwaśnym, pełnej zabójczych wolnych rodników. Zakup destylatora a nastepnie jonizatora wody wpisuję chwilowo na wishlistę, a tymczasem codziennie staram sie przygotować chociaż jeden kubek wody strukturyzowanej, czyli o matrycy przypominającej strukturę lodu.


Jak przygotować wodę strukturyzowaną?

Jest na to kilka sposobów: proste i bardziej skomplikowane.

Metoda według Iwana Nieumywakina: wodę należy podgrzać do stanu "białego wrzątku", czyli na moment przed wrzeniem (chodzi o to, aby nie gotować chlorowanej wody, ponieważ jak wspomniałam szkodliwe związki chloru podczas gotowania przechodzą w substancje kancerogenne), nastepnie jak najszybciej ostudzic pod strumieniem zimnej wody. Nastepnie wodę należy zamrozić, a potem rozmrozić, i dopiero taką wodę pić. Jednak to jeszcze nie wszystko. Jeżeli chcemy usunąć wszystkie substancje chemiczne i metale ciężkie, musimy zastosować taką technikę: gdy woda zaczyna zamarzać i na ściankach rondelka pojawia się lód, w tym momencie należy wode zlać, a lód wyrzucić. Zlaną wodę należy zamrozić do 3/4 jej objętości. Zazwyczaj zamraża sie ona na zewnętrznych krawędziach, a w środku pozostaje kałuża, w której znajdują się właśnie wszystkie szkodliwe substancje. Dlatego wodę tę należy wylać. Pozostałą część roztopić i to jest właśnie zdrowa woda (uff, skomplikowane).

Metoda według Michała Tombaka: zwykłą wodę wodociągową zagotować, przykryć pokrywką, ostudzić a następnie wstawić do zamrażarnika o temperaturze - 4 stopnie na 2-3 godziny. Po tym czasie, gdy woda już zacznie zamarzać, przebić powstały lód a wodę zlać. Otrzymana woda posiada właściwości wody strukturyzowanej.

Ja przygotowuję wodę strukturyzowaną w następujący sposób: wodę z kranu doprowadzam do momentu przed wrzeniem, studzę, zamrażam, rozmrażam, i gotowe. Aby nadać wodzie właściwości alkalizujące dodaję kilka plasterków cytryny i voila! Spróbujcie:)



Polecam filmy:





2015/08/24



Dzisiejszy post zamierzałam zatytułować "starcie gigantów", ponieważ bez wątpienia są to dwa najberdziej popularne rozświetlacze na rynku. Wydaje mi się, sądząc po opiniach w necie, że Mac Soft and Gentle ma więcej zwolenników, jednak również High Beam należy do absolutnie kultowych rozświetlaczy, a dopiero za tymi dwoma znajduje się cała reszta mniej lub bardziej popularnych highlighterów jak The Balm Mary Lou Manizer, Becca Shimmering Skin Perfector i inne

High Beam Benefit
O ile dobrze pamiętam Benefit High Beam był moim pierwszym rozświetlaczem (zaczęłam ich używać dość późno, bo dopiero kilka lat temu, wcześniej szczerze mówiąc nie wiedziałam o istnieniu rozświetlaczy, korektorów, brązerów, a cały makijaż mojej twarzy załatwiał fluid). Nie przeciągając powiem od razu, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Do tej pory zakupiłam już chyba kilkanaście kolejnych buteleczek. W międzyczasie kilka razy skusiłam sie na inne rozświetlacze, np Essence, MUA czy Sleek, jednak nie zdawały one u mnie egzaminu a od Benefit High Beam dzieliła je dłuuuga droga, wobec tego ostatecznie wykorzystywałam je do rozświetlania dekoltu lub lądowały w koszu. Pewnego dnia skusiłam sie również na robiący furrorę w sieci The Balm Mary Lou Manizer, jednak był on u mnie kompletną klapą (zbyt mocny błysk, nałożony na kości policzkowe podkreślał okropnie kurze łapki, dałam mu kilka szans, w końcu odsprzedałam na ebay).

Na czym polega według mnie fenomen High Beam Benefit? Mówiąc w skrócie na efekcie odmładzającym. Ale zacznijmy od poczatku. Benefit High Beam to rozświetlacz w płynie, posiadający konsystencję fluidu. Jego kolor określiłabym jako srebrno- różowy. Nakładanie jego na twarz może sprawić nieco kłopotów i musimy go dość długo i starannie wklepywać i rozcierać, jeżeli nie chcemy uzyskać widocznych placków srebrzystej mazi. Pod względem aplikacji o wiele łatwiej używa się moim zdaniem rozświetlaczy prasowanych. Z kolejnych minusów należy wymienić również trudność wydobycia produktu gdy zbliża sie ku końcowi. Jednak na tym kończa sie jego minusy. Natomiast plusów jest cała masa. Przede wszystkim jest to przepiękny kolor dający cudowny, jedyny w swoim rodzaju efekt rożświetlenia. Efekt, który jest nie za mocny, jak w przpadku Mary Lou i nie za słaby, jak w przypadku wielu prasowanych rozświetlaczy, które musimy maziać, maziać, i dalej nic nie widać:) No i przede wszystkim High Beam Benefit nie podkreśla absolutnie żadnych zmarszczek, pozwalając uzyskać efek odmłodzenia, dziewczęcości, świeżości. Nakładam go pędzlem TBS Foundation Brush.



Mac Soft and Gentle
Na ten produkt miałam chrapkę od dawna, jak mogłabym nie mieć, jeżeli jest to najbardziej popularny rozświetlacz na świecie? Jednak po porażce z Mary Lou nie chciałam zaliczyć kolejnej klapy i nie raz oglądałam go na stoisku Mac, po czym odkładałam na półkę. W końcu moja ochota, aby go wypróbować, wzięła góre nad ewentualnymi obawami i w ten sposób jakies dwa miesiące temu stałam się jego posiadaczką. Po powrocie do domu ze sporymi oczekiwaniami nałożyłam go na twarz po raz pierwszy i co? Niestety, tak jak sie obawiałam, żadnego szału nie było. Nie było też co prawda katastrofy, ale do mojego High Beam jednak mu daleko:( Po pierwsze, kolor produktu nie przypadł mi zbyt do gustu. Jest on w pudełeczku śliczny, beżowo- brzoskwiniowy, niestety na policzkach wygląda troche smutno, szaro-buro, nie wiem jak to okreslić, ale nie jest to na pewno efekt świeżości. Po drugie kosmetyk ten nie jest zbyt widoczny. To znaczy można nakładac kolejne warstwy i wtedy poruszając głową na boki widac go wyrażnie na kościach policzkowych, jednak nie widać go wciąż od frontu. High Beam Benefit jest widoczny równiez gdy patrzymy wprost. Żeby oddać mu sprawiedliwość, gdybym nie znała High Beam, na pewno byłabym w miarę zadowolona, ponieważ jednak pomimo wszystko Mac Soft & Gentle jest lepszy od wszystkich innych  próbowanych przez mnie rozświetlaczy, jednak po tak kultowym produkcie spodziewałam sie więcej. Na jego korzyść uznać należy eleganckie pudełeczko oraz łatwośc aplikacji. Nakładam go najczęciej fantastycznym pędzlem Eco- Tools Tapered Blush Brush (posiadającym kształt zbliżony do fan brush) lub Real Techniques Multi-Task Brush. Produkt ponadto świetnie wygląda nałożony w wenętrznym kąciku oka.


Podsumowując, u mnie wygrywa zdecydowanie High Beam i myślę, że już przy nim pozostanę i nie będę poszukiwać nowych kosmetyków rozświetlających, bo jak to sie mówi: lepsze jest wrogiem dobrego! Pozdrawiam:)


2015/08/22



Antipodes to firma z Nowej Zelandii produkująca kosmetyki organiczne, nie testowane na zwierzętach, przyjazne wegetarianom. Ponieważ obecnie coraz większą uwagę zwracam na skład kosmetyków, zdając sobie sprawę, że cokolwiek nałożymy na skórę. przenika do naszych komórek, produkty tej firmy idealnie wpasowuja się w moje dzisiejsze preferencje. Po raz pierwszy usłyszałam o kosmetykach Antipodes kilka miesięcy temu na kanale youtube Bogusi Spryszyńskiej (nie po raz pierwszy dowiaduję sie na tym kanale o prawdziwych perełkach kosmetycznych). Pierwszym kosmetykiem firmy Antipodes, jaki zakupiłam, było zachwalane przez Bogusię serum Hosanna.

Serum wystepuje pod dwoma nazwami: Hosanna Intensive Hydrating lub Hosanna H2O Intensive Skin-Plumping - sprawdziłam, jest to dokładnie to samo serum. Zakupu dokonałam na stronie feelunique.com, którą polecam również osobom z Polski, ponieważ firma wysyła za darmo na cały świat (zakupy o wartości powyżej 10f). Serum przychodzi w buteleczce 30ml i kosztuje 29f (przed zakupem na tej stronie warto poszukać w sieci kodów promocyjnych, prawie zawsze jest możliwość obniżenia ceny)


Głównym składnikiem produktu jest ekstrakt z winogron poprawiający elastycznośc oraz jędrność skóry. Stanowi on również skuteczna ochrone przeciwko zniszczeniom spowodowanym przez czynniki środowiskowe oraz zapobiega utracie wilgoci. Ekstrakt z paproci nowozelandzkiej pobudza odnowę komórek sprawiając, że nasza skóra jest nawilżona, ujędrniona i zdrowa.  (Lavendula augustifolia (lavender) distilate*, Cyathea medullaris (mamaku black fern) leaf extract, vitis vinifera (Vinanza® grapeseed) extract, Naticide (natural preservative), caprylic/capric triglyceride, xantum gum, essential oil fragrances of French rose oil and cardamom: Benzyl benzoate+, Cinnamyl alcohol+, Citral+, Citronellol+, D-limonene+, Eugenol+, Farnesol+, Geraniol+, Linanool+.
* Certified organic ingredient. + Component of essential oil)

Gdy otworzyłam opakowanie i po raz pierwszy przetestowałam serum, od razu wiedziałam skąd wspaniałe recenzje tego produktu. Serum ma przede wszystkim zniewalajacy zapach ale także cudowna lekka konsystencje oraz przyjemny brzoskwiniowy kolor, wszystko to razem daje niesamowita przyjemność stosowania.  Serum jest oparte w 100% na wodzie, bez dodatków olejów, i wspaniale się rozprowadza na twarzy, wstarczą dosłownie 2-3 krople, aby pokryć całą twarz i szyję produktem. Produkt momentalnie sie wchłania pozostawiajac naszą twarz delikatniejsza, gladsza, idealnie nawilżona, odżywiona oraz jedrniejszą.


Polecam ten produkt, jestem nim zachwycona, zakochalam sie w nim do tego stopnia, że zakupiłam kolejne produkty z tej firmy - 2 pudełeczka minis, o których w przyszłości na pewno opowiem:)


2015/08/09



Jednym z powodów, dla których kocham pisanie bloga, jest to, że czuję się usprawiedliwiona kupując masę kosmetyków:) Ostanio na przykład zakupiłam dwa świetne serum do twarzy i dziś chciałam Wam opowiedzieć o pierwszym z nich czyli Burt's Bees Ageless Serum.

W UK kosmetyki marki Burt's Bees są dosyć popularne i dostępne w prawie każdym sklepie ze zdrową żywnością, ale też w M&S, Boots czy sklepach online. Firma produkuje produkty wyłącznie naturalne, bez konserwantów, parabenów i innych toksycznych składników. O serum, o którym dzisiaj mowa, przeczytałam wiele zachwalających opinii i koniecznie chciałam je wypróbować., niestety okazało sie, że akurat to serum jest w UK trudno dostępne. Można je zakupic na ebay sprowadzone z US ale trzeba się liczyć z opłatą celną. Na szczęście w końcu znalazłam je w sklepie allbeauty.com.

Głównymi składnikami serum Burt's Bees Ageless Intensive Repairing są olejki z granatu, wiesiołka oraz ogórecznika znane z właściwości antyoksydacyjnych i antyseptycznych. Według producenta serum ma zapobiegać uszkodzeniom spowodowanym przez wolne rodniki oraz zmniejszać widocznośc już powstałych zmarszczek.


Serum przychodzi w zgrabnej malutkiej buteleczce z pipetką. Estetyka wykonania buteleczki jest naprawdę wysoka, co również jest ważne, bo produktów opakowanych w eleganckie pojemniczki używa się przyjemniej:) Serum ma wspaniały, niepowtarzalny, ziołowy zapach, który w pierwszym momencie mnie lekko odrzucił a teraz go po prostu uwielbiam! Choćby dla tego zapachu kupię go ponownie. Produkt ma konsystencję olejku i poczatkowo myślałam, że nadaje sie tylko do stosowania na noc. Niestety nie przeczytałam instrukcji i na poczatku nie stosowałam go poprawnie, aplikując sporą ilość, po której twarz robiła mi sie tłusta a przy okazji marnowałam mnóstwo produktu. Tymczasem w instrukcji pisze, że serum jest przeznaczone konkretnie na zmarszczki pod oczami, wokół ust i na czole i należy  je stosować w ilości 2-3 kropel. Najłatwiej rozprowadzać serum aplikując je na wilgotna twarz.


Co do działania tego kosmetyku, serum doskonale nawilża twarz. Poprawia koloryt, odżywia skórę, za każdym razem, gdy je stosuję, moja cera wygląda jaśniej, promienniej i zdrowiej. Jeżeli chodzi o działanie przeciwzmarszczkowe to ja zawsze mam problem z oceną kosmetyku pod tym kątem, ponieważ nie bardzo wierzę, że jakikolwiek kosmetyk może cofnąć już powstałe zmarszczki. Tzn znam kosmetyki, które dają faktycznie wrażenie odmłodzenia (Neostrata Ultra Smoothing 10% AHA, Alpha Derma CE), jednak jest to efekt chwilowy. Ja jestem zadowolona wtedy, gdy kosmetyk jest dobrej jakości, o dobrym składzie i traktuję to bardziej jako prewencję niż cudowny eliksir na odmłodzenie. W każdym razie jestem naprawdę bardzo zadowolona z tego serum i na pewno zakupię je ponownie.


A w następnym wpisie opiszę Wam drugie z zakupionych serum, które wygrywa absolutnie konkurencję a nawet jest moim hitem ostatnich lat:)






2015/08/07



Cuda natury w moim ogródku...























2015/08/04


Witajcie i po raz kolejny przepraszam za długą przerwę:) Niestety mam chroniczne problemy zdrowotne w tym roku...

Gdy kilka tygodni temu opublikowałam posta, że zabieram sie za trening z Ewą Chodakowską, i podałam Wam moje wymiary, chwilę później zdałam sobie sprawę, że są one dalekie od idealnych 90-60-90...:) Ale wracając do treningu. Ponieważ, jak wspomniałam wcześniej, miałam złe doświadczenia sprzed dwóch lat ze skalpelem, zaczęłam od treningów turbo spalanie. W pierwszy dzień było koszmarnie ciężko i momentami myślałam, że zemdjeję ale dałam radę :) Drugiego i trzeciego dnia było o wiele łatwiej, może dlatego, że wiedziałam już jak trening wygląda. Niestety nie trzymałam w tym czasie diety i po każdym treningu objadałam sie słodyczami. Co ciekawe, przy tak intensywnych treningach, nawet spore ilości słodyczy nie przeszkodziły mojemu ciału w utracie wagi. Po trzech dniach z 62,0 zeszłam do 61,5.

Czwartego dnia zdecydowałam, że zrobię ponowne podejście do skalpela, byłam ciekawa, co w nim jest takiego ciężkiego, że dwa lata wczesniej nie dałam rady go ukończyć. Tym razem moje wrażenia były zupełnie inne, ten program przy turbo to fraszka! Fakt, że jest w nim cięzki (dla mnie) moment, gdy w początkowych minutach treningu musimy w pozycji przysiadu wytrzymać bardzo długo, ale później jest juz coraz łatwiej. W ogóle nie spociłam się przy skalpelu, podczas kiedy przy turbo wylewam litry potu.

Raz tylko spróbowałam killera i szczerze mówiąc to juz dla mnie za wiele. Tzn dałam radę go skończyć (jednak te 3 lata codziennych treningów z Mel B, jogi, rytuałów tybetańskich itp zrobiły swoje) ale trzy części cardio podczas kilera są dla mojego organizmu zbyt wyczerpujące, zwłaszcza dla serca, bałam się, że dostanę zawału!

Poniżej wklejam tabelę z przebiegiem moich ćwiczeń i rezultatami w ciągu całego miesiaca.


Niestety ćwiczenia zakończyłam po trzecim tygodniu, ponieważ takie były okoliczności ale postanowiłam, że do nich wrócę. Przez te trzy tygodnie nie zmieniły się co prawda jeszcze ani moje cm ani moja waga, jednak sama Ewa Chodakowska mówi, że "już po pierwszym miesiącu zauważysz pierwsze efekty", czyli trudno oczekiwać efektów w tak krótkim czasie. Czułam się na pewno lepiej i pewniej we własnym ciele.

Co do samych treningów i różnic pomiędzy nimi:
1. Turbo spalanie - mój ulubiony trening, ciężki, ale nie tak ciężki jak killer, na poczatku dość długa rozgrzewka cardio, później 9 serii różnych ćwiczeń siłowych i cardio, wylewam podczas niego mnóstwo potu ale potem czuję się jak nowo narodzona!
2. Skalpel - o wiele lżejszy, choć ma ciężkie momenty. Na poczatku krótka rozgrzewka a później same ćwiczenia, z których spora ilość jest na nogi. Czytałam wiele opinii, że pod wpływem skalpela rozrastają się mięsnie nóg, ale nie wiem czy to prawda.
3. Killer - trening taki, jak jego nazwa, bardzo ciężki, bardzo dużo podskoków, pajacyków, biegu w miejscu, zbyt obciążający serce, ja przynajmniej obawiam aż takiego wysiłku.
4. Super figura - najlżejszy z czetrech wymienionych, bardzo przyjemny trening, z przerwami minutowymi na picie wody, chyba najlepszy dla poczatkujących.

Podsumowując bardzo polubiłam te treningi z Ewą, i zamierzam kontynuować wyzwanie, tym razem stawiam sobie cel 3 miesiące i wtedy będę już mogła na pewno potwierdzić czy "metamorfoza z Ewą Chodakowską" w moim przypadku działa czy nie. Jednak nie będę już ćwiczyć po 5-6 razy w tygodniu, ale 3-4 razy, a pozostałe dni wracam do Melanie B, którą też uwielbiam!

Stan "przed" , wiem, że powinno być w bikini:) "Po" na razie nie wklejam, bo nic sie nie zmieniło:)

Kolejna relacja z treningu z Ewą za trzy miesiace. Pozdrawiam :)