Translate

2016/11/03


Pamięci mojego kochanego przyjaciela 


Piotruś,  08.2009- 18.09.2016

Sześć tygodni temu, po tygodniowej chorobie, umarł mój najukochańszy króliczek. Piotruś był z nami ponad 7 lat. Był bardzo chorowitym zwierzaczkiem i nacierpiał się w swoim życiu. Gdy miał około roku, nagle zachorował - przestał jeść. Poszukiwania przyczyny trwały parę miesięcy, w tym czasie Piotruś dostał niezliczona ilośc zastrzyków na przeróżne choroby, przeszedł wiele badań, skanów a weterynarze wciąż nie potrafili znaleźć przyczyny. Poszukiwania te kosztowały nas nawiasem mówiąc ponad tysiąc funtów wówczas, a to był dopiero poczatek :)


W końcu Piotruś trafił do słynnej specjalistki od królików do Harrogate i tam wreszcie okazało się, że przyczyną jego stanu zdrowia są wykrzywione i raniace go zęby. Od tamtego czasu miesiąc w miesiąc przechodzil operację podcinania zębów (już w naszym mieście), za każdym razem pod narkozą. Po każdej operacji było dobrze przez kilka tygodni a potem znów przestawał jeść. Jak cierpiał w tym czasie, tego nikt nie wie... I tak trwało to ponad 6 lat. Kilka miesięcy temu nasza weterynarz zaczęła wspominać o tym, że Piotrusia zęby są juz w tak złym stanie, że właściwie nie da się już robić operacji, bo nawet po niej zęby dalej go ranią i powinniśmy pomyśleć o eutanazji. Nie chciałam nawet o tym słyszeć, bo jak wspomniałam, nie miałam pojęcia o jego cierpieniu i wydawało mi się, że jeżeli po operacji znów je, to przecież jest ok. Jednak nie chciałam widzieć, że Piotruś od jakiegoś czasu nawet operacji prawie nie pił, wodę pobierał tylko z owoców. Czyli musiało byc naprawdę coraz gorzej...


Jednak nie to było przyczyna jego śmierci. W poniedzialek  12 września Piotruś jak zwykle bawił się z moim psem, i niestety w pewnym momencie Kubuś zdenerwował się i zrzucił go z siebie. Piotruś tak nieszczęsliwie upadł na plecy, że coś mu się stało i od tego czasu juz sprawy potoczyły się bardzo szybko. Przestał jeść, siedział cały czas z przechylona na bok główką. Na drugi dzień poszedł na obserwacje do weterynarza, który właściwie nic nie stwierdził. Dwa dni później Piotruś ponownie został oddany do weterynarza i ponownie zwrócili nam go po kilku godzinach bez żadnej diagnozy ani pomocy- myslę, że juz nic sie nie dało zrobić. Zresztą myślę też, że oni wiedzieli, że Piotrus umrze, ale wiedzieli też, że my za nic w świecie nie zgodzimy sie go uśpić, więc co mogli zrobic w takiej sytuacji? Powiedzieli nam tylko, że niezależnie od tego czy Piotrus zacznie jeść czy nie, mamy przyjść w poniedzialek na poważna rozmowę...


Cały ten czas karmiłam Piotrusia strzykawką i wierzyłam, że w poniedziałek mu jakoś pomogą. Jednak w sobotę w nocy nagle jego stan się pogorszył. Nie wiedziałam wtedy, że Piotrus już umiera. Nie spotkałam się wcześniej ze śmiercią, nie wiedziałam, jak to wyglada. Gdybym wiedziała, zawolałabym wtedy weterynarza, żeby zakończył jego cierpienie. Obudziałm się w niedzielę o 7 rano a Piotruś juz leżał na desce i tylko jeszcze głowkę podniósł. Obudziłam szybko męża i powiedziałam, że Piotrus umiera i że musimy mu pomóc. Natychmiast zadzwonił do weterynarza, która powiedziała: za 20 min w przychodni. Wzięliśmy Piotrusia na kolana do samochodu i pojechalismy w jego ostatnia drogę. Jednak jego dusza nie chciała byc zabita i umarł na moich kolanach w drodze do kliniki. Umarł głaskany przeze mnie i ptrząc mi w oczy wydał ostanie tchnienie.


Pochowalismy go w naszym ogórku a na jego grobie zasadziłam białą kamelię.

Kochałam go najbardziej na świecie i jakkolwiek to zabrzmi, chyba nigdy nie byłam tak zdewastowana niczyja śmiercią, nawet mojego ukochanego taty. Może dlatego, że gdy umarł mój tato byłam młoda, miałam małe dziecko i całe życie przed sobą, a może dlatego, że wierzyłam, że kiedys po mojej śmierci się spotkamy. Ze zwierzatkami jest inaczej, bo nie wiadomo czy ich dusze idą po smierci tam gdzie nasze, oczywiście jeżeli w ogóle ktokolwiek gdziekolwiek idzie... 


Pierwsze cztery doby po jego smierci byłam jak w malignie z bólu, nie byłam w stanie jeść, żyć, jedynie sen dawał ukojenie, ale najgorsze było przebudzenie. W każdą z tych dób miałam znaki, które wierzę, że pochodziły od Piotrusia. W pierwszą noc po jego śmierci zobaczyłam obraz mojego taty, który opiekuje się nim i głaszcze go po główce. W druga dobę, leżąc znów zaplakana w łózku zobaczyłam nagle (czy usłyszalam) słowo "dziękuję", i to słowo brzmiało w moim sercu, głowie, tak długo i wyraźnie, że poczułam naprawdę, że to Piotrus dziękuję nam za opiekę. W trzecia i czwarta noc Piotrus przychodził do mnie we snie, w czwarta dobę przyszedł jakby się pożegnać, przybiegł do mnie szybko, wskoczył w moje ramiona i przytulałam go tak długo, aż obudziłam się i poczułam obok siebie wyraźnie jego zapach. Wiedziałam, że jest, i to było ostatni raz kiedy mi sie przysnił i kiedy przychodziły do mnie te wszystkie obrazy. Wtedy, po czwartej dobie po raz pierwszy ból jakby trochę odpuścił na tyle, abym mogła znów jeść. 


Jednak jesli chodzi o pełne uzdrowienie z bólu, to nie wiem czy ono kiedykolwiek nastapi. Kocham Piotrusia dalej tak samo jak kiedys i zawsze będę. Choć go juz nie ma z nami od sześciu tygodni, nie ma dnia, żebym nie płakała za nim. I myślę sobie, że cokolwiek się wydarzy w moim zyciu, to ja już nigdy nie bedę w stanie być w pełni szczęsliwa. To tak jakby część mnie została pochowana w moim ogródku razem z nim. To była nacudowniejsza, najszlachetniejsza i najbardziej niewinna dusza, jaką spotkałam na tej ziemi.


Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że co niektórzy pomyśla, jak można tak kochac zwierzę, przecież to tylko królik. Ja jednak kocham zwierzeta bardziej niz ludzi, od których zaznałam w życiu tyle krzywd, ze wolę otaczać sie moimi przyjaciółmi zwierzętami. Poza tym uważam je za anioły, które zstąpiły na ziemię, uosobienie czystej miłości.


Jesli chodzi o odpowiedź na zadane w nagłówku pytanie, to niestety odpowiem, że nie wiem. Ale z drugiej chce też powiedzieć na pocieszenie, że najgorszy ból jest na poczatku, cisza w domu, puste miejsce po klatce (lub innych przedmiotach, które przypominaja nam naszego przyjaciela), wszystko jest inaczej, Trudno się wraca do domu, w którym juz go nie ma. Ale czas goi rany i po prostu po jakims czasie przyzwyczajamy się do nowej sytuacji i uczymy sie z tym zyć.

Kartka z kliniki weterynaryjnej
Szukajac ukojenia w bólu kupiłam wiele książek napisanych przez osoby majace ponoć kontakt ze zwierzętami po tamtej stronie - są one w pewnym sensie pocieszajace, jednak tak napradwę tego bólu nie da się ukoić. W tym życiu juz nigdy nie będziemy razem, a co będzie potem - tego nie wiemy. Jest bardzo ciężko, ale wiem, że nie ja jedna tak cierpię. Każdy właściciel zwierzęcia kiedys zmierzy sie z jego odejściem. Takie jest życie. W końcu my wszyscy kiedyś umrzemy.


Mam jeszcze inne dwa anioły, którymi muszę się opiekować, a które zresztą po smierci swojego przyjaciela jakby straciły ochotę do życia - i to również jest straszne. A także to, że oni pewno niedługo również zakończa swoje ziemskie wędrówki- kotek ma 12,5 roku a psinka 13,5. I na dodatek u obu z nich w ciągu ostatnich tygodni znaleźlismy guzy. Ale to juz inna historia, którą własnie pisze życie.








Categories: ,

24 komentarze:

  1. Nie wyobrażam sobie domu bez zwierząt
    Mamy tylko psa, ale to w sumie członek rodziny
    Staram się nie myślec, co będzie kiedy kiedyś mojej Pchełki zabraknie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja też starałam się nigdy o tym nie myśleć, że kiedys odejdą. Niestety ktoś ten świat wymyślił w tak okrutny sposób.

      Usuń
  2. Współczuję, bo to zawsze jest smutek i emocje, gdy zwierzak odchodzi. Trzymajcie się wszyscy dzielnie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój najukochańszy piesek ma już prawie 15 lat i czasami myślę o jego odejściu, wiem, że to będzie dla mnie i mojej rodziny bardzo trudny moment - stracić tak oddanego i kochanego przyjaciela. Na szczęście pozostaną te wspaniałe wspomnienia, czasu spędzonego razem :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No i się poryczałam. Na pocieszenie powiem Ci że ból po stracie kiedyś przejdzie , przynajmniej tak było po śmierci mojego dziadka.Doskonale rozumiem Cię że traktowałas tego królika jak członka rodziny.Mam świnkę której 2 lata temu na pyszczku pojawiła się kulka wielkości połowy jej głowy , zadzwoniłam do mojej cioci która jest weterynarzem żeby się jej poradzić.
    Kazała mi z nią przyjechać na drugi dzień , okazało się że to ropień , jednak ile nerwów zjadłam to wiem tylko ja , nie byłam w stanie normalnie funkcjonować. Dzisiaj moja świnka żyję i ma się dobrze jednak jest juz bardzo stara i zdaję sobie sprawę ze pewnego dnia odejdzie do świnkowego nieba .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Straszne to jest, że zwierzęta żyja tak krótko. Dziękuję Ci bardzo za Twój wpis.

      Usuń
  5. Współczuję, przechodziłam przez to dwa razy :( Mój królik też był chorowity, najpierw miał zator przez kule włosowe (byłam wtedy dzieckiem i nie wiedziałam, że trzeba podawać pastę odkłaczającą), potem miał ropnia, którego trzeba było oczyszczać. A zęby przednie miał obcinane bez narkozy, był spokojny przy zabiegu. Umarł nagle, pewnego dnia miał przechyloną głowę, kilka godzin później nie mógł wstać i zmarł u weterynarza, prawdopodobnie coś z układem nerwowym ... Też lubiał się bawić z psami, spał koło kota.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiedziałam wczesniej, że króliki można tak kochać, że są takie mądre - mój był tak samo inteligentny jak pies i kot, wszystko rozumiał, a do tego był jakby najbardziej niewinny z całej tej trójki, gdy byłam w Polsce, najbardziej własnie za nim tęskniłam. Najtrudniej mi znieść myśl o tym, że cierpiał przed śmiercią, że powinnam mu pomóc odejść. Ale my nie wiedzieliśmy, że on umrze, mieliśmy nadzieję, że jeszcze można mu pomóc, miał byc w poniedziałek u weterynarza. Tłumaczę sobie, że jego dusza wybrała taką śmierć, naturalną, chcę w to wierzyć, żeby jakoś to znieść.

      Usuń
  6. Nie ma takiego sposobu, którym mogłabym sobie "poradzić"... jakiś czas temu mój kotek zaginął, nie było go w domy przez 3 dni, a ja myślałam, ze się już nie znajdzie. To były najsmutniejsze dni i noce od x czasu, straszliwie się z nią zżyłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyobrażam sobie, co przeżyłaś. Nistety wszyscy musimy prędzej czy później rozstać się z tymi, których kochamy, takie to chore życie.

      Usuń
  7. Lektura przypomina mi nasze dwa koty. Ach, nie chce nawet wspominać. Ciężko było. Od tamtej pory nie mamy już zwierząt w domu, poniekąd z uwagi na częste wyjazdy i brak opieki. W każdym razie myślę, że jeśli w Biblii jest napisane, że los każdego wróbla nie jest Bogu obojętny, to pewnie gdzieś takie "dusze" zwierzaków potem trafiają i może się kiedyś znowu spotkamy :) I myślę, że pewnie po coś każdy zwierzak do nas trafia i czegoś uczy, czasami cierpienia, jak ten Twój.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję bardzo za ten wpis. Mój Piotruś umarł juz prawie rok temu a ja wciąz czuję, jakby był z nami. Gdyby nie nadzieja, że sie kiedyś spotkamy, nie wiem, jakbym żyła dalej, tak kochałam tą małą duszę. Nawet ciężko mi tu wejśc na tego posta, żeby odpisać, omijam zdjęcia. Mamy jeszcze dwa stare zwierzaki, których czas pewno też już niedługo dobiegnie końca, nie wiem, jak to przeżyje i jak będzimy żyć w pustym domu, ale już innych zwierząt nie będzie. To byli moi przyjaciele, jedyni na to życie. Choć mój syn mówi, żebyśmy kiedyś zaopiekowali się innymi zwierzakami i dali im dobre życie, ale nie sądzę, żebym to była w stanie zrobić.

      Usuń
  8. Utrata zwierzaczków jest bardzo trudna, widziałam jak moja mama cierpiała po śmierci pieska. Ja nie miałam zwierzątka ale rozumiem co czujesz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Dzisiaj mija rok od śmierci Piotrusia. A ja czuję jakby umarł kilka tygodni temu.
    Co mogę powiedzieć osobom, którym dopiero co umarły zwierzaczki? Że najbardziej boli na poczatku. Pierwsze godziny, dni, byłam jak w malignie. Potem stopniowo przyzwyczajałam się do nowej sytuacji. Po kilku tygodniach czułam się już lepiej, potrafiłam już normalnie funkcjonować. Ale do dnia disiejszego nie ma takiego tygodnia, żeby nie zasypiała z mokrą poduszką od łez. Tak kochałam tą małą duszę, że do końca mojego życia będę za nią tęsknić.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzisiaj mijają 3 lata od śmierci Piotrusia. Dziś już nie boli. Bolało okrutnie przez około 2 lata. Dziś boli bardziej inna śmierć- 2 miesiące temu 19 lipca odeszła na raka sutka moja kochana 14-letnia kotka, której zdjęcie po raz pierwszy od jej śmierci zobaczyłam własnie przed chwilą wchodząc tutaj. Gdy umarł Piotruś, została nam wciąż dwójka, pies i kot, którzy byli ze sobą przez całe życie, i którzy wypełniali dom radością. Ale teraz, gdy umarła kotka, został sam 15-letni pies. Jego smutek i żałoba są nie do opisania. Są chyba głębsze niż ludzkie uczucia. Kilka tygodni po śmierci kotki u niego również rozwinął się nowotwór i niedługo pewnie dołączy do swojej siostry, a dla nas skończy się pewien, najpiękniejszy etap naszego życia. Piotruś, Tygrynia <3

    OdpowiedzUsuń
  11. Dziś 4 lata…
    27 czerwca 2020 do królinia i kotki dołączył ich braciszek Kubuś <3 Cała moja trójka aniołów juz po tamtej stronie... Do zobaczenia kiedyś <3

    OdpowiedzUsuń
  12. 5 lat... w tym czasie tyle sie zmienilo... cale moje zycie rozsypalo sie na kawalki... dlaczego ten swiat jest taki okrutny, ze istnieje smierc?

    OdpowiedzUsuń
  13. Szosta rocznica... tyle sie wydarzylo od tego czasu, ze mam wrazenie, ze to bylo w jakims innym zyciu...Piotrus♥️

    OdpowiedzUsuń